7 września
Dziś
byłam w szkole o dobrej godzinie. Zostało mi jeszcze dziesięć minut do lekcji,
gdy zobaczyłam Kena stojącego przed liceum. Wyglądał na przybitego. Podeszłam
bliżej, by dowiedzieć się, o co chodzi.
-Hej, Ken! –przywitałam się
–Czemu nie wszedłeś do środka?
-Czekałem na ciebie
–odpowiedział.
-Och… a więc… jestem –odparłam.
Normalnie pomyślałabym, że znowu chodzi o ciastka, ale nie miał ich ze sobą.
Zamiast nich trzymał… pluszowego misia, którego do mnie wyciągnął.
-Chciałem ci to dać.
-Ojej, to bardzo miłe z twojej
strony! –uśmiechnęłam się i wzięłam od niego przytulankę –Dlaczego jesteś taki
smutny?
-Muszę ci coś powiedzieć.
Ojciec wysyła mnie do… do szkoły wojskowej.
Zamurowało mnie. Wiem, Ken okropnie mnie
wkurzał, ale poza tym był nawet fajny… A teraz… wyjeżdża. Zrobiło mi się go żal
i przytuliłam go.
-Tak mi przykro –powiedziałam
–Kiedy wrócisz?
-Nie wiem… Będę za tobą
tęsknił.
-Wiesz, co… ja za tobą też.
-N-naprawdę?
Ken się uśmiechnął.
-Pamiętam ten dzień. Pozwolili
nam wyjść na długiej przerwie na dwór, a ty zgodziłaś się zjeść ze mną ciastka…
Ale śmiesznie wyglądamy na tym zdjęciu!
-Wiem! Dlatego zawsze je ze
sobą nosiłam. Gdy byłam smutna, wyciągałam je i od razu robiło mi się weselej.
Niech służy ci tak samo, jak mnie.
-Dziękuję, Neolka. Nigdy cię
nie zapomnę.
-O mnie nie da się zapomnieć!
–oświadczyłam i wybuchliśmy śmiechem.
Nagle na parking szkoły wjechał duży czarny
samochód, z którego ktoś krzyknął:
-Kentin! Spiesz się, musimy już
jechać!
-Już idę! –zawołał chłopak –Na
mnie już pora… cześć.
-Do zobaczenia –pomachałam mu,
uśmiechając się i poczekałam aż odjedzie.
Niby był upierdliwym natrętem, ale poczułam,
że naprawdę będzie mi go brakować. Weszłam do szkoły i schowałam misia do
szafki. Nazwałam go Ciastek. Nagle usłyszałam szczekanie. Odwróciłam się i
zobaczyłam, że korytarzem biegnie… pies. Jakaś uczennica pisnęła na jego widok,
a on sprytnie ją ominął i uciekł z liceum uchylonymi drzwiami. Usłyszałam
krzyk.
-Dlaczego go nie złapałaś?!
Za mną stała dyrektorka. Wyglądała jakoś…
inaczej. Niby to samo różowe wdzianko i wielki kok na środku głowy, ale to nie
była ta sama miła starsza pani, która zapisała mnie do Słodkiego Amorisa. Była
rozwścieczona, jej włosy były potargane, a z oczu tryskały jej iskry.
-Dla… dlaczego ten pies był w
szkole? –spytałam.
-To nie jest teraz ważne!
–wrzasnęła –Szybko, musisz go złapać!!
-Ale, proszę pani, ja za chwilę
mam le…
-Natychmiast! –warknęła,
przerywając mi.
Jej głos był tak przerażający, że się
wzdrygnęłam i popędziłam na dwór. Co ja robię?! Ganiam za jakimś psem, zamiast
iść do klasy?! Biegłam w stronę, w którą czmychnął ten sierściuch. Nagle się z
kimś zderzyłam. Pewnie! Dzień bez wpadki byłby czymś totalnie abstrakcyjnym!
-O, rany, przepraszam…
-wydukałam i zobaczyłam, że przede mną leży Nataniel.
-Nic… nic nie szkodzi –jęknął,
wstając –Neolka? Dlaczego nie jesteś na lekcji?
-Dyrektorka kazała mi gonić za
jakimś psem… Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi.
-Wiesz, dyrektorka ma psa o
imieniu Kiki…
-I przyprowadza go do szkoły?
Przecież to wbrew regulaminowi!
-Ćśś, bo jeszcze usłyszy
–uciszył mnie blondyn, kładąc mi palec na ustach –Posłuchaj, ona ma tego psa od
dawna i rytuałem jest, że każdy uczeń musi przeżyć gonitwę za nim.
-Co, robi to specjalnie?
-Nie, po prostu nie umie go
upilnować.
-Świetnie. Stracę cały dzień w
szkole.
-Nie martw się, usprawiedliwię
cię. I pewnie ktoś zechce pożyczyć ci zeszyty, jak się ładnie uśmiechniesz. O,
właśnie tak.
I oboje zaczęliśmy się do siebie szczerzyć.
Ta idealna chwila trwałaby dłużej, gdyby nie ten ***** pchlarz, który w nas
wbiegł. Genialnie, druga gleba tego samego dnia.
-Szybko, łapmy go! –krzyknął
Nataniel –Nie mógł uciec daleko!
Zerwaliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w pogoń
za Kikim. Zniknął nam w ogrodzie, gdzie znaleźliśmy jego smycz.
-Mam pomysł! –oznajmiłam
–Pozbierajmy jego rzeczy, to może go do nas zwabimy!
-Dobry plan! –pochwalił mnie
chłopak –Tylko, niestety, muszę zaraz iść… Mamy niedługo zebranie samorządu…
-Okej, rozumiem.
Przeszliśmy się po całym terytorium szkoły i
udało nam się odnaleźć obrożę i psie zabawki.
-Przepraszam cię, Neolka, ale
muszę już iść na zebranie –powiedział Nataniel.
-Szkoda. Widzimy się później!
-Na razie! –pożegnaliśmy się i
znów zostałam sama.
No dobra, jakby tu złapać tego psa…
-Kiki! –wołałam –Dobry Kikuś,
chodź do panci! Chodź tu, żeby pancia mogła wrócić na lekcje!
-Co ty odstawiasz? –usłyszałam
nieznajomy głos. Odwróciłam się. Za mną stał jakiś wysoki ciemnoskóry chłopak z
dredami ubrany w strój do koszykówki.
-E… Szukam psa dyrektorki…
Chyba się nie znamy, jestem Neolka.
-Dajan –powiedział, podając mi
rękę.
-Nie widziałam cię przedtem w
naszej szkole…
-O, bo ja nie jestem stąd. Chodzę
do innego liceum, ale często przychodzę tu grać z drużyną.
-Aha… Mówisz, że grasz w kosza?
Fajnie, ja należę do klubu koszykówki.
-Oho, ekstra. Chciałabyś zagrać
z nami?
-Z wielką chęcią, ale muszę
złapać tego psa…
-Spoko, jak coś, to jesteśmy na
sali gimnastycznej.
-Okej. Miło było cię poznać,
Dajan!
-Wzajemnie, wzajemnie!
Udałam się do ogrodu, dalej nawołując
Kikiego. No co ja takiego tej dyrektorce zrobiłam, co?! Przecież byłam miła!
Dobrze się uczę, nauczyciele nie narzekają… Dlaczego akurat ja?! Ech… Łaziłam tak długo, długo aż nagle zobaczyłam
przed sobą Kastiela.
-Dalej szukasz tego psa?
–spytał.
-Skąd wiesz, że w ogóle go
szukam? –zdziwiłam się.
-No bo ten cały Nataniel
przylazł do nas na lekcję, żeby cię usprawiedliwić.
-Och, on jest taki kochany…
-rozmarzyłam się.
-Bo jeszcze odlecisz! –zaśmiał
się –Wiesz co, dam ci radę. Zwab czymś tego psa.
-Co, myślisz, że te jego rzeczy
tak na darmo noszę?! Wołam go i wołam, a on nawet nie chce przyjść do swoich
zabawek!
-Pfff…. Miałem na myśli coś do
jedzenia, jak ciasteczka dla psów…
-Tak, ciekawe skąd ja mam teraz
wziąć ciasteczka dla psów?!
-Mam trochę… I dałbym ci,
gdybyś była dla mnie milsza.
-Oj, no weź! Zaraz… po co ci
psie jedzenie?
-Wyobraź sobie, że mam psa.
-O, serio? Jak się wabi?
-Demon.
-Demon? Groźnie…
-Hehe, taki był zamiar. No
dobra, ostatecznie mogę ci kilka tych ciastek odpalić…
-Dziękuję! –zawołałam, biorąc
od niego ciasteczka.
-Nie dziękuj, masz u mnie dług.
-Taa, chciałbyś!
–zachichotałam, odchodząc.
Okej, teraz muszę znaleźć tego kundla. Może
w końcu mi się uda! Zawołałam go, wymachując ciasteczkami.
-O, Neolka! –usłyszałam głos
Nataniela.
-Hej! Już po zebraniu?
-Już dawno!
-Serio?... Ile ja już szukam
tego psa?...
-No cóż, na lekcje już raczej nie
zdążysz.
-Kurde! No trudno… Wiedziałeś,
że Kastiel ma psa?
-Tak, a co?
-No bo ja się przed chwilą
dowiedziałam… Zdecydowanie wolę koty.
-Haha, ja też! Ale nie mam w
domu, bo mama ma uczulenie na kocią sierść… Dlatego zwykle chodzę odwiedzać je
w schronisku. O, a może miałabyś ochotę wybrać się tam dziś ze mną po
zajęciach? W końcu oboje kochamy koty!
-Ooo, pewnie! Tylko muszę
znaleźć… Kiki!!! –krzyknęłam, bo oto właśnie ujrzałam przed sobą tego
dziwacznego psa, biegnącego w naszą stronę. Pokazałam mu ciasteczka i od razu
do mnie przybiegł.
-Udało ci się! –zawołał
Nataniel.
-TTTAAAAKKK! ZROBIŁAM TO!!
YYYEEEAAHHH! –moja radość nie miała granic. Wzięłam Kikiego na ręce i zaniosłam
do gabinetu dyrektorki. Wreszcie byłam wolna i mogłam pójść z Natanielem do schroniska!
-To co, idziemy? –spytał blondyn.
-No pewnie! –zaśmiałam się i
poszliśmy.
Bawiliśmy się z kotkami. Były takie słodkie!
Cyknęłam Natowi fotkę. Wyszedł tak uroczo, jak kotki!